To jest wpis z cyklu 30-dniowe wyzwania.
W ramach tego cyklu, na 30 dni wprowadzam do swojego życia jakąś zmianę i opisuję efekty tego eksperymentu. 30 dni to wystarczająco długo, żeby się przekonać czy coś przynosi oczekiwane skutki i jednocześnie na tyle krótko, żeby dało się wytrzymać.
Więcej informacji na ten temat przeczytasz na stronie 30-dniowe wyzwania.
Jak to? Najpierw odpoczynek, a potem praca? Chyba odwrotnie powinno być?!
Zanim wyjaśnię Ci co mam na myśli pozwól, że wrócę do tematu, który omijałem ostatnio szerokim łukiem.
Pamiętasz moje styczniowe 30-dniowe wyzwanie: Medytacja, koncentracja, siedzenie?
Poległem. Wyszedłem z założenia, że 20 minut to bardzo mało czasu więc wrzuciłem sobie ambitnie 25 minut (takie jedno Pomodoro). Minęło kilkanaście dni i zaczęły się schody. Drętwienie nóg, ból pleców. Odpuściłem i jednocześnie obiecałem sobie, że w lutym wrócę do medytowania.
Wróciłem ale na krótko. Dopadło mnie przeziębienie, zaległości w pracy, stres i zamiast medytować miałem posiedzenia pełne frustracji i wewnętrznej walki.
Czego mnie nauczyło to 30-dniowe wyzwanie?
Mimo dwukrotnej porażki wyciągnąłem kilka wniosków:
- Siedzenie jest trudne – 25 minut siedzenia w bezruchu to bardzo męczące zajęcie :) Zamiast na oddechu koncentrowałem się na powstrzymywaniu się od garbienia. Plecy jakoś tak mimowolnie mi się zaokrąglały.
- Natłok myśli na początku trudno opanować – Zdarzało mi się, że po kilku minutach medytowania musiałem zrobić notatki, bo bardzo wiele spraw nie dawało mi spokoju. Przypominałem sobie o rzeczach
- Nauczyłem się dostrzegać “odpływanie” – Dawniej zdarzało mi się, że zupełnie nieświadomie zaczynałem rozmyślać o czymś innym. Czasem nawet łapałem się na tym, że mam otwartą nową zakładkę w przeglądarce i coś czytam mimo, że nie pamiętam jak i kiedy zdecydowałem się na ten ruch. Teraz dużo wcześniej dostrzegam zmianę wątków myślowych i wyłapuję moment, w którym zaczynam odpływać myślami w innym kierunku.
Od medytacji do odpoczynku
Dzięki tej ostatniej umiejętności zdałem sobie sprawę jak trudno mi się skoncentrować i jak krótki jest ten okres. Zbiegło się to w czasie z dużą ilością pracy twórczej. Praktycznie 80% rzeczy na moich listach zadań wymaga twórczego myślenia i działania.
Kolejka e-maili, na które trzeba odpisać; artykuły, które trzeba opublikować; oferty, które trzeba przygotować i wysłać, itd.
Dopadło mnie zmęczenie, wyeksploatowałem złoża twórczego myślenia.
Im dłużej nad czymś siedzę tym mniej mam sił, tym trudniej mi się skoncentrować.
Krok do tyłu
Kilka lat temu udało mi się przestawić z siedzenia do późna w nocy na wczesne wstawanie. Zrobiłem to mniej więcej w ten sposób: Zamiast wykonać dane zadanie wieczorem odpuszczałem i kładłem się spać. Następnego dnia wstawałem wcześniej i niezwłocznie zabierałem się za wykonanie tego zadania. Niby miałem opóźnienie jednego dnia, ale po pewnym czasie zapomniałem o tej zmianie i okazało się, że teraz jestem o krok przed innymi.
Mam taką przypadłość, że jak się w coś zaangażuję to siedzę nad tym do końca albo do momentu kiedy już ledwo widzę ze zmęczenia. Duża ilość zadań wymagających twórczego myślenia i brak przerw sprawiły, że nie mam już siły myśleć. Zdecydowałem, że przetestuję podejście analogiczne do opisanego powyżej.
30-dniowe wyzwanie: Najpierw odpoczynek a potem praca
Pomysł jest taki: W kwietniu wyższy priorytet ma odpoczynek (aktywny i bierny) a dopiero później praca. Inaczej mówiąc: najpierw planuję odpoczynek a powstałe w harmonogramie luki wypełniam pracą.
Klilka zasad:
- W pierwszej kolejności planuję odpoczynek i blokuję ten czas w kalendarzu. Zero pracy w weekend.
- Wracam do wspinania się i ćwiczeń fizycznych. Chcę codziennie przynajmniej wyjść na spacer. Nie narzucam sobie żadnych limitów, ale będę śledził swoją aktywność.
- Wypełniam dzień pracą fizyczną. Jest wiosna więc dobra okazja na zrobienie porządków. Oczywiście nie wszystko na raz (bo przesadzę w drugą stronę) ale sukcesywnie w ramach oderwania się od pracy twórczej.
- Mam do przeczytania kilka książek (w tym “Życie i praca” Davida Allena) i na to też rezerwuję sobie czas.
Jak praca to praca!
Moje wstępne szacunki pokazują, że na pracę pozostanie mi około 5-6 godzin dziennie. Mam zamiar ten czas przeznaczyć tylko i wyłącznie na pracę. Bez odpływania myślami i bezmyślnego wpatrywania w monitor.
Nie jestem zwolennikiem sztywnego harmonogramu dlatego poza jednym wyjątkiem (zero pracy w weekend) nie mam zamiaru narzucać sobie sztywnych ram czasowych.
Zamiast blokować sobie czas między 12:10 a 13:30 na wyjście na ściankę wspinaczkową ograniczę się do uwzględnienia wyjścia na ściankę w okolicach południa.
Jakie będą efekty? Zobaczymy. Mam nadzieję, że to wyzwanie pójdzie mi lepiej niż medytacja :)
Komentarze są jak zwykle do Twojej dyspozycji. Może masz dla mnie jakąś wskazówkę? Masz własne doświadczenia związane z „twórczym wypaleniem”? Podziel się nimi.
Bardzo fajne wyzwanie, być może też spróbuję … :)
Jest takie przysłowie chińskie, które mówi, że jeżeli nie masz czasu na 15 minut medytacji dziennie, to znak, że powinieneś medytować przez 30 minut ;)
Jeżeli „powstrzymywałeś się od garbienia”, czy robiłeś notatki.. to nie była to medytacja, tylko siedzenie ;) Może powinieneś spróbować jakiegoś systemu medytacji dynamicznej (nie chodzi o medytację w ruchu, ale medytację kierowaną), czy po prostu http://pl.wikipedia.org/wiki/Trening_autogenny .
To, że myśli skaczą/odpływają, to jest normalne. Po kilku godzinach ćwiczeń (oczywiście nie w jednym ciągu :)) ) umysł się przyzwyczaja do takiego stanu.
Sam stosuję Metodę Silvy – jest to też system medytacji dynamicznej. Na początku była rzeczywiście plątanina myśli i skakanie z jednej na drugą, jednak od pewnego momentu myśli przestają skakać, a rozluźnienie jest znacznie głębsze i wyobraźnia znacznie bardziej i fajniej pracuje
Pozdrawiam
Medytacja nie musi polegać na siedzeniu po turecku, czy z nogami pod tyłkiem. Usiądź sobie na łóżku, zamknij oczy, włącz relaksacyjną muzykę i nic nie będzie boleć.
Ewentualnie kup sobie piłkę do ćwiczeń (taką dużą) i na niej posiedź lub połóż się układając ciało zgodnie z krzywizną piłki. Leżenie jest bardzo przyjemne, można się zrelaksować i wyciszyć.
Co do odpoczynku i pracy to podzielę się moimi spostrzeżeniami. Testuję różne opcje aktywności fizycznej i różne pory.
Jako przykład posłuży gra w squasha.
1. grając w squasha wcześnie rano (bardzo ciężko wtedy się gra, bo organizm głodny i mało ruchliwy) przychodzę do biura pełen sił i zabieram się za robotę. Czasem niestety humor mam tak dobry i tak rozpiera mnie enegria, że za nic się nie mogę zabrać, bo szybko się dekoncentruje, idę za ścianę pogadać z kims itp. Po obiedzie oczywiście moje chęci opadają (patrz poniżej).
2. grając w squasha o godzinie 11 przychodzę do biuro bardzo wcześnie. Od godziny między 6:30, a 8:00 do godziny 10:30 zasuwam z robotą jak rumuńska prostytutka. Potem squash, potem sauna i odpoczynek, potem obiad. Wada jest taka, że zajmuje to sporo czasu i po obiedzie mój organizm jedynie ma ochotę na położenie się do łóżeczka. Przeważnie wtedy 30 minut odpoczywam na fotelu ustawiając go w pozycję prawie leżącą lub idę się położyć na kanapie. Później przychodzi taka pora, że mogę znowu zasuwać przez długi czas z maksymalną wydajnością. Czasami nawet tak dobrze mi się siedzi, że kończę o 22 ;)
W niektóre dni o godzinie 9 idę na zajęcia ruchowe na siłownie. Godzina z wysokim tętnem i później mam bardzo dobre samopoczucie, jestem rozbudzony i nawet nie potrzebuję porannej kawy.
Czasami wieczorem (18:00-20:00) chodzę na cięższe zajęcia wytrzymałościowe – na tyle ciężkie, że na drugi dzień ciężko mi się zwlec z łóżka i wszystko boli, ale pomimo tego mój organizm jest w bardzo dobrym nastroju i w takie dni też mam bardzo produktywne.
W domu nie korzystam z komputera w ogóle. Dzięki temu mam czas na inne rzeczy, a w najmniej oczekiwanym momencie wpadają najlepsze pomysły rozwiązujące problemy napotkane w biurze. Wspomagam się smartfonem jeśli coś mi wpadło do głowy i wymaga potwierdzenia lub dodatkowej informacji.
W takim trybie mam czas na czytanie literatury fachowej (nigdy na to nie miałem czasu, ponieważ zawsze coś ważniejszego się działo na świecącym ekranie domowego komputera), w weekendy dużo śpię, jestem w stanie sobie posprzątać i uporządkować różne graty. Czasami szwędam się jak zombie bez pomysłu za co się zabrać :) Czasami wyjdę gdzieś wieczorem na miasto, ale ze względu na wczesne wstawanie w ciągu tygodnia o godzinie 22 już myślę jedynie o wywietrzonej, zimniutkiej pościeli :) Weekend to też czas przemyśleń – akurat sporo mojej roboty to projektowanie architektury systemów więc myślę, jak rozwiązać niektóre problemy, jak wszystko ma ze sobą współgrać i czy czasem nie zostawiam jakiegoś babola, którego będę w przyszłości żałować.
Jeszcze jeden wątek chciałem poruszyć. Wcześniej pracowałem w domu i nie polecam nikomu i nie dam się na to namówić nigdy więcej. W domu zawsze jest coś do zrobienia i zawsze jest pokusa, aby zajrzeć do lodówki, wskoczyć w pościel lub rano nie wstawać.
Biuro to cztery ściany, bardzo surowe, nierozpraszające otoczenie i co najważniejsze: trzeba rano wstać, wskoczyć pod prysznic, zjeść śniadanie, wyjść z domu i dojechać. Zostawiasz cały domowy majdan za sobą i wchodzisz do czystego, uporządkowanego biura, a po południu wyskakujesz na obiad nie babrając się we własnej kuchni. Dodatkowo zawsze w biurze mogę podzielić się swoim problem z innymi ludźmi. Często mała sugestia lub podpowiedź załatwia sprawę, a czasem jest to Teddy Bear Driven Development – czyli samo wyartykułowanie problemu już go rozwiązuje, bo wymusza to zebranie myśli, skuepienia się i przekazaniu komuś problemu. W domu często mi tego brakowało. A poza tym wśród ludzi zawsze milej.
Więc z mojej strony nigdy więcej pracy w domu. No i pracując w biurze można przygarnąć praktykantów i zlecać robotę, co pozytywnie wpływa na rozwój biznesu.
Trochę się rozpisałem, ale mam nadzieję, że moje uwagi komuś się przydadzą.
Pozdrawiam.
@ ahes :
Witaj w klubie „męczonych z rana”… ;)
Ja miałem przez długi czas zwyczaj wieczornego biegania, żeby po całym intensywnym dniu „zrzucić gruz z mózgu”. Działało to na tyle odwrotnie do planu, że… zacząłem zabierać ze sobą dyktafon, żeby magazynować przemyślenia i przypomnienia.
Jakoś tak odwrotnie wyszło…
Teraz biegam bardzo wcześnie rano (wychodzę zwykle ok. 6:00 / 6:30), biegam niedługo (max. 40 minut) i nie zabieram ze sobą niczego oprócz… dyktafonu, bo takie poranne pobudzenie mózgownicy działa wyjątkowo dobrze.
Czy można to uznać za „planowy odpoczynek przed pracą” – na pewno tak, bo jest stałą i rygorystycznie realizowaną częścią mojego kalendarza.
Co do Jakubowego „polegnięcia” w wyzwaniu z medytacją – może to źle zabrzmi, ale od samego początku głowiłem się nad tym jak dasz radę wyciszyć głowę w ciągu dnia pracy… Nie ukrywam, że liczyłem na jakieś „magiczne tricki”, które pomogłyby mi podobnie zadziałać, ale… nie zdziwiłem się niepowodzeniem. Mnie również młyn myśli nie pozwala skutecznie się wyciszyć i spowolnić.
Dzięki za podpowiedź @ Marcin – poczytam o metodzie Silvy i przemyślę Twoje podpowiedzi. Cały czas jakoś wewnętrznie czuję sens i potrzebę wyciszenia…
To „od pewnego momentu”, o którym pisałem, to jest zazwyczaj po 5-10h godzinach ćwiczeń. Oczywiście nie jednego dnia, ale sumarycznie ;)
Najważniejsze, to nie zastanawiać się, czy „już jestem wystarczająco wyciszony” itd. Nie warto też zbytnio perfekcjonistycznie podchodzić, bo wtedy uaktywnia się lewa półkula mózgowa (analityczna) i się wybijasz.
Czasem medytuje w środku pracy, aby się odstresować (medytacja rewelacyjnie rozluźnia mięśnie oraz zwalcza także hormony stresu), czy pobudzić kreatywność. Inna sprawa, że trzeba umieć sobie wyłączyć program „praca” na chwilę i po prostu zająć się medytacją – najłatwiej to robić przy nagranych ćwiczeniach medytacyjnych, które Ciebie prowadzą ;)
Pozdrawiam
Jakub, w jakieś pozycji medytowałeś? (pytam w związku z tymi bólami pleców, nóg)
Witam!
Będę komentował Twoje wyzwanie ad Medytacji. Sam medytuję regularnie od paru lat, więc mogę się podzielić swoimi przemyśleniami. :P Pisałeś, że zacząłeś medytować po 25 minut… Wow! na tyle ambitnie, by się zniechęcić, co też chyba zrobiłeś. (tymczasowo) :) Musisz być świadom, że ciało ludzkie nie jest przyzwyczajone do „zastoju” o czym Twoje własne Ci powiedziało, umysł też nie…
Zaproponuje Ci 2 rodzaje medytacji, które sam obecnie praktykowałem/praktykuje 1. na rozgrzewkę, 2. jak się już wprawisz… Oby dwa można potraktować, jako przygotowanie umysłu do bardziej zaawansowanych praktyk.
1. Obserwacja myśli
jak w tytule siadasz wygodnie, lub się kładziesz. Zamykasz oczy i obserwujesz co Ci po głowie chodzi. Na początku panuje tu niezły chaos. Bierzesz pierwszą lepszą myśl oglądasz ją przez chwilę (nie zagłebiasz się) i idziesz do następnej. Przeglądasz tak wszystko. Zaobserwujesz, że z medytacji na medytacje jest ich coraz mniej. Zaczynasz od 5 min. Jeśli swobodnie już obserwujesz bez zagłębiania się w myśli, wydłużasz czas do 10 min. To wszystko. Żadnej filozofii. Opanowałeś? Idź do medytacji nr 2. :P
2. Opanowanie myśli
Zaczynasz od 5 min. Siadasz, zamykasz oczy i odpychasz wszystkie myśli tzn. jesteś skupiony na niczym (wiem mało logiczne). Jak jakaś myśl się zbliży delikatnie odpychasz ją. Możesz sobie powiedzieć w myślach „Temat medytacji jest inny. Odejdź”. Celem jest kompletna pustka umysłu. Na początku będzie to wydawało się niemożliwe, ale jest możliwe zapewniam. Jak opanujesz 5 min wydłużaj stopniowo czas. Nie spiesz się efekty przyjdą. Opanowanie tej medytacji zajmuje od kilku tygodni do paru lat… :P 10 minut jest swego rodzaju progiem (nie sztywnym jednak). Jeśli opanujesz go, to później możesz bez trudności płynnie przejść do 20, 30, 1h… ale trzeba czasu.
Uwagi, uwagi
Pisałeś, że jak medytowałeś, to mimowolnie zacząłeś jakiś artykuł czytać na kompie. Ech… Jak można medytować przy komputerze? (można, można wiem) Najlepiej mieć wyznaczone miejsce do medytacji (jak i relaksu, pracy, etc.) siadasz w takim miejscu i podświadomość odrazu wie co się święci i Ci pomaga…
Drętwienie palców i innych członków? Jak pisałem zbyt ambitnie, jak na początek mi to się nigdy nie przydarzyło. Co najwyżej ból tyłka, bowiem mam twardy fotel…
Pisałeś, że patrzyłeś na zegarek (chyba) ja ustawiam sobie timer w komórce. Nie muszę kontrolować czasu, przez co się nie rozpraszam…
Chyba wszystko co chciałem przekazać, przekazałem. Trochę nieskładnie, nie jestem przyzwyczajony do tak długich wypowiedzi :P ale mam nadzieje, że w miarę zrozumiale. Jak coś to pytać, pytać, pytać.
Pozdrawiam
Michał
Przeczytałem Twojego posta jeszcze raz…
Garbienie się – dobierz sobie fotel (krzesło) by mieć podparte całe plecy (np w pozycji półleżącej) szkoda życia na dbanie o odpowiednią postawę… to możesz wypracować z czasem, ale praca nad tym nie powinna dominować w medytacji.
„Natłok myśli na początku trudno opanować – Zdarzało mi się, że po kilku minutach medytowania musiałem zrobić notatki, bo bardzo wiele spraw nie dawało mi spokoju. Przypominałem sobie o rzeczach” Spytam się dosyć perfidnie… w wc też notujesz „pilne” sprawy? a podczas seksu, czy prysznicu? tak? to współczuje, bo jeszcze parę lat i się wykończysz… nie? to podczas medytacji też nie musisz… 5-10 minut… świat się nie zawali, nikt nie umrze. Zwolnij trochę… a jeśli nie potrafisz wydziel sobie 5 min na przygotowanie TODO, a 5 na medytacje…
Pozdrawiam
Michał
z twojego opisu co działo się z twoim ciałem podczas „próby” medytowania wynika, że umysł bardzo chciał kontrolować ten proces. Dlatego nie pozwolił ci wytrzymać dłużej niż kilka minut. Medytowanie to nic innego jak proces uspokojenia umysłu – pozwolenia odejść natłokowi myśli i energii, która im towarzyszy. Medytacja nie ma nic wspólnego z religią czy wyznaniem. Masz umysł, ale nim nie jesteś, a poprzez medytację możesz obserwować własne myśli i to czym umysł w danej chwili chce się zajmować, albo od czego uciekać. Nie trzeba siedzieć w dziwnych pozycjach. Na początku istnieje jedynie potrzeba pozwolenia swojemu ciału maksymalnie się rozluźnić – wyłączyć telefon, jeżeli trzeba włożyć stopery do uszu i poczuć się jakbyśmy już nie byli zależni od nikogo i niczego – jakby nic poza tą chwilą nie istniało. Pozwolić sobie na min 15 minut wolności od świata zewnętrznego. Będą przychodziły różne myśli – umysł będzie chciał uciekać, będzie podpowiadał, że nie jest to potrzebne, że trzeba gdzieś zadzwonić, coś załatwić, będzie chciał kontrolować tę chwilę. Wystarczy to obserwować – jak małego kotka, który biega za swoim ogonkiem. Przez pierwsze dni może się zdarzyć, ze będziesz zasypiał – to normalne. Umysł traktuje spadek częstotliwości pracy mózgu jako czas na sen – z czasem to mija.
Po dłuzszym czasie systematycznej medytacji – można przejść do medytacji w działaniu. Koncentracja tylko na jednej czynności w danym czasie i wszystko płynie. Umysł nie przeszkadza myślami, nie hałasuje – pojawia się twórczość i wszystko płynie:)