Romans z kawą

Zdjęcie: waferboard

Dzisiaj lżejszy temat i luźno związany z produktywnością – kawa.

Smakiem kawy zaraził mnie dziadek, gdy miałem może 5 lat. Na każdą wypijaną przez niego szklankę (czarna, z cukrem, parzona w szklance) mi przypadała jedna łyżeczka. Smak pamiętam do dzisiaj.

Moja samodzielna przygoda z piciem kawy rozpoczęła się przed maturą. Wtedy piłem rozpuszczalną z mlekiem i z cukrem. Nie liczył się nie tyle smak, co pożądane działanie kofeiny.

Czas studiów niewiele zmienił. Nadal w pierwszej kolejności liczył się „kop”. Miałem nawet okazję wypić popularną w akademikach wersję „czarnej siekiery”, w której przepis do dzisiaj nie jest mi znany, ale ilość fusów przypadająca na szklankę była tak duża, że można było w nie wbić i postawić łyżeczkę.

I tak przez wiele lat piłem kawę rozpuszczalną z mlekiem (lub śmietanką a nawet śmietanką w proszku) i cukrem. Mam tu na myśli zarówno prawdziwe greckie Frappé jak i 3w1 zalewane gorącą wodą z dystrybutora w biurze.

Poranna kawa

Moje podejście do picia kawy zaczęło się zmieniać mniej więcej w tym samym momencie, w którym przestawiłem się na wczesne wstawanie. Wtedy też codziennie spędzałem ten kwadrans w ciszy i spokoju popijając…

No właśnie. Zacząłem się zastanawiać nad tym co piję i przestałem postrzegać kawę jako nośnik kofeiny. Tu rozpoczęła się moja podróż w świat kawy. Nie była to radykalna zmiana, a raczej powolny proces.

Pierwszy krok polegał na wyeliminowaniu mleka. W kawiarniach zamiast napojów gdzie napar z kawy stanowi może 10% objętości (reszta to mieszanka mleka, tłuszczu i cukru) zacząłem zamawiać wyłącznie czarne kawy. Oprócz zredukowania czasu potrzebnego na dokonanie wyboru (łatwiej wybrać Espresso lub Americano niż jeden z 20 innych napojów, których nazwy często nic nie mówią) mój portfel odczuł ulgę bo czarne kawy są zazwyczaj najtańszymi pozycjami w menu.

W domu nadal piłem rozpuszczalną… ale po kilku wizytach w kawiarniach zacząłem odczuwać różnicę w smaku pomiędzy kawą rozpuszczalną a kawą mieloną.

Nadszedł czas na kolejny krok, czyli zredukowanie cukru. Na przestrzeni kilku tygodni z dwóch łyżeczek cukru na kubek kawy zszedłem do jednej, a potem do jednej płaskiej. Później odkryłem ciemny cukier trzcinowy muscovado i zacząłem go stosować.

Tak się złożyło, że w prezencie ślubnym dostaliśmy ciśnieniowy ekspres do kawy. Następstwem było przejście na kawę mieloną. Filiżanka espresso z gęstą cremą i kilkoma ziarenkami cukru muscovado to zdecydowanie lepszy początek dnia niż 3w1 z saszetki.

Przez cały czas dokształcałem się w kawowym temacie. Odkryłem, że im dalej w las tym więcej drzew. Ciśnienie, temperatura, proporcje, czas parzenia, grubość zmielenia ziarna. To wszystko ma podobno olbrzymie znaczenie w procesie przyrządzania kawy. Oczywiście co „znawca” to opinia. Jako nowicjusz czułem się przytłoczony tym wszystkim.

Po pewnym czasie udało mi się określić kolejny krok w przechodzeniu na „wyższy poziom” – kawa świeżo mielona. Czyli stanąłem przed dylematem dotyczącym wyboru młynka do kawy. Oczywiście młynek powinien być żarnowy, ceramiczny z odpowiednią regulacją grubości mielenia, itd. Elektryczny to wydatek rzędu kilkuset zł, a ręcznym trzeba się nakręcić. Ostatecznie zdecydowałem się na młynek ręczny, bo tylko ja pijam kawę. Moje rozważania wysłuchiwała dzielnie moja żona i dzięki temu w prezencie otrzymałem młynek Hario Slim.

Oczywiście dobranie odpowiedniego stopnia zmielenia ziarna wymagało zastosowania metody prób i błędów. Wniosek jednak jest taki: kawa zmielona tuż przed zaparzeniem jest bardziej aromatyczna – warto pokręcić. Precyzując: ukręcenie jednej porcji nie stanowi problemu natomiast ręczne mielenie kawy dla 4 osób do przyjemności nie należy.

Ekspres okazał się być zawodnym egzemplarzem i w ciągu 2 lat 5 razy był w serwisie. Niestety wymiana na nowy egzemplarz nie wchodziła w grę bo pomimo tych samych objawów za każdym razem psuła się inna część. Teraz teoretycznie działa, ale potrafi się wyłączyć w połowie procesu parzenia kawy.

Aeropress

Mój wewnętrzny minimalista pęka z dumy w tym momencie. Postanowiłem spróbować czegoś nowego i kupiłem Aeropress. Urządzenie tanie, banalnie proste w obsłudze i co ważniejsze, praktycznie nie wymaga czyszczenia – wystarczy przepłukać wodą.

Zdjęcie: coffee_circle

Zdjęcie: coffee_circle

Aeropress przeniósł mój romans z kawą na kolejny poziom. W odróżnieniu od ekspresu ciśnieniowego przygotowanie kawy użyciem Aeropressu pozwala na kontrolowanie ilości i stopnia zmielenia kawy, ilości i temperatury wody oraz czasu parzenia. Dzięki temu z tych samych ziaren można uzyskać diametralnie różne w smaku napary.

Na początku stosowałem przepis z opakowania. Ilość kawy odmierzałem miarką, po zagotowaniu wody odczekiwałem ok 2 min, żeby temperatura spadała do ok 80–85°C. Jedynym dodatkowym urządzeniem, które wykorzystywałem był stoper. Zachęcony smakiem tak przygotowanej kawy postanowiłem zwiększyć poziom kontroli i do zestawu dołączyła waga oraz termometr.

Po kilkudziesięciu próbach udało mi się dobrać odpowiednią dla mnie ilość kawy, jej stopień zmielenia, ilość wody i czas parzenia. Obecnie jestem na etapie eksperymentowania. Trzymam się jednej mieszanki kawy i sprawdzam jak smakują napary według różnych przepisów dostępnych w internecie.


Tak mniej więcej wygląda mój poranny rytuał (bez ostatnich 4 sekund).

Żona śmieje się, że wyglądam jak domorosły chemik, gdy zabieram się za parzenie kawy. Ja tam wolę myśleć o sobie jak o poszukiwaczu przepisu czarodziejski napój zwiększający produktywność :)

Następnym poziomem będzie kosztowanie kaw jednorodnych.

Chcesz być na bieżąco?

Zapisz się na darmowy newsletter i poznaj m.in. 8 sposobów na więcej czasu w ciągu dnia.

komentarzy 7 to Romans z kawą

  1. Mariusz Purgał 15.12.2013 at 13:35

    Zapraszam na fb na Krakowską Kooperatywę Kawową – to powyżej to dopiero początek romansu z kawą :-)

  2. Dzięki za tego Aeropressa :)
    Właśnie zamówiłem :)

  3. Niestety jedyny sposób to metoda prób i błędów.

  4. No i mam już Aeropressa :)
    Cóż, za mną dopiero pierwsze próby, ale już mogę powiedzieć, że był to strzał w 10. Kawa jest bardzo dobra, taka, jaką lubię. Ale najważniejsze, że jej przygotowanie jest proste i szybkie. Podobnie zresztą jak posprzątanie po sobie :)
    Z ulgą mogę pozbyć się ekspresu – masywnego kawału złomu, którego obsługa i konserwacja była wysoce denerwująca.

  5. Wygląda to całkiem ciekawie, chociaż strona aeropress nie zachęca. Od kilku miesięcy jestem smakoszem kawy. Nie przepadam za fusami więc sobie zaparzam i potem przelewam sito z bardzo gęstą stalową siatką. Nie znalazłem niczego innego co by zostawiało dobry smak kawy i odrzucało fusy. Przyznam, że jednak nie zagłębiałem się mocno w temat rytuału picia kawy.
    Wcześniej piłem tylko yerba mate. Dalej zresztą pijam, ale kawę pije się dla smaku i nie wykrzywia twarzy tak jak yerba.